Koncert
Queen-Wroclaw.blogspot.com

poniedziałek, 9 lipca 2012

Przed i na - subiektywnie o koncercie Queen we Wrocławiu


Zaczęło się pod koniec kwietnia, kiedy to świat obiegła informacja, że w Polsce zagra zespół Queen. Niesamowite uczucie na samą myśl i być może jedyna szansa na zobaczenie na żywo pozostałości po starym Queen. W pierwszych sekundach, minutach – Tak jadę, na pewno, muszę tam być…. Kiedy ochłonąłem i dotarło do mnie, że grają z jakimś Lambertem, zacząłem mieć wątpliwości. Kiedy go zobaczyłem, kiedy trochę o nim poczytałem, zacząłem mieć dylemat. Niektórzy czekali na ten koncert kilkanaście, kilkadziesiąt lat a mnie spotkało to tak stosunkowo szybko.

100zł za bilet na końcu trybun, albo 160 i stać na płycie, blisko sceny… W sumie to jeszcze nie wiem czy jadę… Zasięgnąłem opinii od „prawdziwych fanów”, tych bardziej maniakalnych ode mnie, starszych stażem i bardziej doświadczonych. Nie potrzeba było długo czekać, głupi bym był gdyby mnie tam nie było. I chociaż opinie fanów, tych mniejszych i tych większych były bardzo zróżnicowane, to przeważała nienawiść do Lamberta. I ja też sceptyczne podchodziłem do tego wyboru.

Na samym początku maja kupiłem bilety, na które czekałem i czekałem i czekałem, każdego ranka, aż do południa. A oni tak odwlekali, przeciągali, aż przyszły, ostatniego dnia maja… W sieci krążyło coraz więcej informacji, coraz to nowe news’y, komentarze, wywiady, plany, schematy, mapki mnóstwo konkursów… Sam miałem okazję wziąć udział w kilku, co więcej, w tym organizowanym przez PFQ, wygrałem bilet. Ich zadanie konkursowe bardzo mi się spodobało.

Pozostało się spakować i w autobus… Kilka godzin przed we Wrocławiu, przejście obok hotelu Monopol i grupy fanów czekającej na zespół i prosto do klimatyzowanego tramwaju T1, który zawiózł mnie i mnóstwo innych spoconych osób w koszulkach Queen prosto pod nowy, wrocławski stadion miejski. Przede mną wielka promocyjna brama i gdzieś w oddali, też dość spory, (jak potem się okazało) owinięty w szare szaty, stadion. Miło powitany przez panią w dziko zielonej kamizelce i obmacany przez dwa razy większego ode mnie pana, czułem, że zbliżałem się do miejsca koncertu.

Obszedłem to wielkie, szare, chyba aż 1,5 raza, zobaczyłem stoisko z bigosem i fanowskimi koszulkami po 80 zł. To mnie zmotywowało by wreszcie wejść do środka. Poczułem się jak na festynie rodzinnym. Pełno ubranych stosownie do swojego wieku babć i innych dziwnie niepasujących do tego miejsca ludzi z hot-dogami, piwem i wielkimi kubkami z reklamą coca-coli. Pomyślałem sobie, że to tylko ciekawscy i zanim wybije 21 pójdą sobie a zamiast nich wejdą ci bardziej przypominający fanów Queen. Cóż, wyłożyłem się w cieniu na płycie i słuchałem błyskotliwych dowcipów prowadzącego… Chociaż te wobec VIPów nawet mnie się podobały…

Ktoś zaczął grać. Gdybym wiedział, że po północy tak strasznie będą bolały mnie nogi, to bym się nie podnosił… Starałem się ich nie słuchać. Rozbawiła mnie ich perkusja, która była jak mała kropeczka na tle tej wielkiej, tajemniczej, jeszcze przykrytej czarną folią… Potem usłyszałem coś, co znałem. Bardzo smutno mi się zrobiło, jak sobie wyobraziłem, że oni obchodzą tak swoje wszystkie urodziny…. W sumie cała płyta była smutna… a właściwie 1/3, bo tylko na tyle była wypełniona.

Potem na scenę weszli jacyś szaleńcy. Na szczęście zrobiłem sobie przerwę, napiłem się wody za 7zł i skorzystałem z nienajgorszych, stadionowych toalet. Na zewnątrz powietrze było o wiele bardziej świeże. Głównie dzięki deszczu, który wywołał niemałe emocje na płycie. Jestem prawie pewien, że niektórzy, ci, którzy zapomnieli parasola, albo foliowego płaszcza wnieśli skargi do organizatorów, że nie zadaszono stadionu…

Po 20 festyn niestety się jeszcze nie zakończył. Czym prędzej zmierzałem w kierunku sceny, najpierw od lewej, potem od prawej, znów od lewej, aż wreszcie dzięki metodą, których nie ujawnię udało mi się dostać do 3. rzędu ludzkiego, przed sceną. Było to chyba jedno z lepszych miejsc (po za tymi przed barierkami), jakie mogłem dostać na płycie. Scena widoczna, telebim z boku, jest dobrze.

Na scenę wbiega stado czarnych mrówek, zwanych technikami. Zaczęli odsłaniać wielką perkusję z napisem Queen. Niesamowite uczucie. I sądząc po krzykach, chyba nie tylko dla mnie. Poczułem, że jestem w odpowiednim miejscu i czekają mnie chwile, których na pewno nie zapomnę.

Najpierw jeszcze, oświetlenie Queen zawstydziło te kilka reflektorów, które mrugało dziś przy okazji innych grajków. Potem coś wielkiego z góry zaczęło się obniżać, miałem dziwne uczucie, że to będzie kurtyna. I była, ale nie byle jaka. Ogromne logo Queen przysłoniło całą scenę. Nawet na niebie zrobiło się jakoś ciemniej. Królowa włączyła światła, czułem, że są blisko. I nagle jak trzask pioruna – FLASH, jeszcze nigdy się tak nie cieszyłem słysząc ten kawałek. Kurtyna jakby się urwała i w ciągu sekundy znikła odsłaniając zadymioną scenę. Widzę Brian’a, widzę perkusję i nawet Adam, który trochę mnie przekonał po występnie w Kijowie, tutaj też mnie ucieszył.

Zaczęli od Seven Seas of Rhye, potem jeszcze KYA, ale kontaktować zacząłem dopiero przy zupełnie nie przekonującej mnie wersji WWRY. Wciąż nie mogłem uwierzyć, że to, co widzę, to nie monitor komputera, że ta wielka, siwa czupryna jest kilkanaście metrów ode mnie. Tak, Brian cieszył mnie najbardziej.

Tylko przed sceną jakoś pusto. Miałem wrażenie, że na Golden Circle wciąż trwa festyn. Ludzie chodzili w tę i z powrotem (i tak przez cały koncert), bardziej cieszyli się z podbijania piłki, niż... Coż. Nie widziałem jeszcze płyty z perspektywy sceny, ale te pustki musiały dziwnie wyglądać.

Na muzyce podobno się nie znam, więc nie mnie oceniać. Muzyki na pewno słucham i ją czuję bardziej niż przeciętny śmiertelnik. Trzeba przyznać Rogerowi fantastyczne wykonanie Under Pressure. Kto jeszcze zwrócił moja uwagę? Oczywiście Rufus. Ojciec z synem, na jednej scenie, na koncercie Queen. Niesamowity widok. Świetnie się uzupełniali. A ktoś kiedyś mówił, że nie ma nic gorszego niż solówka na perkusji – KŁAMCA.

Nie do końca jeszcze pogodzony z wyborem Lamberta na wokalistę, mimo wszystko, oceniam go bardziej pozytywnie niż negatywnie. Skoro już stało się i znalazł się na tej scenie, to myślę, że to, co robił, robił dobrze (oczywiście bezwzględnie poza WWRY). Czuł się dobrze na scenie, wnosił coś swojego i jako ‘nieznawca’ muzyki stwierdzam, że nienajgorzej też śpiewał. No i myślę, że popisał się przy okazji Who Wants to Live Forever. Odkąd ten utwór spadł ze szczytu na mojej liście TOP QUEEN, to dopiero teraz naprawdę poczułem coś więcej, jakąś głębie słysząc go.

Days Of Our Lives. Nie płakałem, ale Roger mnie zamurował, nawet jego głos wydawał mi się bardziej przyjemny niż zwykle. Jak posąg stałem patrząc na telebim, gdy pojawił się tam Freddie. Może to banalne jak na mnie, ale czułem, że przez chwilę był koło nas, koło tych 30 tysięcy ludzi, którzy głównie dla niego albo przez niego tutaj przyszli…

I co wreszcie? Solo Brian’a! Moment na który czekałem od chwili kupienia biletów, i na który czekam przy każdym koncertowym wideo. Genialne. Perfekcyjne. Niesamowicie czyste brzmienie. Jako, że się nie znam, ciężko opisać mi to słowami, ale gdybym tylko mógł… Naprawdę niepowtarzalne brzmienie. Szkoda tylko, że Brian tak mało śpiewał przez cały koncert… No i ten moment, kiedy podszedł do lewej (mojej lewej) strony. Tak dokładnie widziałem jego zmarszczki, a czupryna wydawała się 10 razy większa niż kiedykolwiek wcześniej. Nie wiedziałem, czy robić zdjęcia, czy tylko patrzeć…

To, co jeszcze mnie zachwyciło to atmosfera podczas Radio GAGA. Tysiące otaczających mnie fanów, klaszczących w rytmie Gaga i pośród nich, gdzieś ja.

Bohemian Rhapsody, też dobrze zapamiętałem. Chyba śpiew tłumu przy okazji tego utworu, poza LOML oczywiście, wyszedł najlepiej. No właśnie, nie można nie wspomnieć o tym jakże niezwykłym akcencie Brian’a, kiedy to mówił po Polsku.. Magiczna i bardzo przyjemna chwila.

Aż wreszcie Queen zniknął ze sceny. Emocje wtedy sięgnęły szczytu. Ta nie pewność, czy wejdą teraz, czy może za dwie sekundy, przyspieszyć klaskanie, czy jeszcze nie… no co oni tam robią tak długo… Niesamowicie też to wyglądało na wideo z tyłu trybun. Złamaliśmy prawa fizyki, napięcie można było zobaczyć gołym okiem.

Gdzieś, przed koncertem słyszałem, że członkowie założą takie brzydkie, zielone koszulki Śląska Wrocław – Tylko Spike się odważył… a może nie było odpowiednich rozmiarów, albo błąd na koszulce… ciekawe, co się działo za kulisami.

Smutno mi się zrobiło, gdy oni wszyscy tak nagle wstali i sobie poszli. Tak jakby bez słowa, bez pożegnania, czułem niedosyt, myślałem, że jeszcze wrócą… Cóż, wszystko ma swój koniec.

Potem jeszcze, już w luzie, fotka na tle sceny i z fanem Queen (z Litwy, jak potem się okazało), który chciał zdjęcie z moją koszulką. Zrobiliśmy, ale zostało na moim aparacie… nie wiem, o co mu chodziło, ale było miło.

A potem to 30 tysięcy osób ze stadionu wsiadło do mojego tramwaju.

Pamiętam tylko ten specyficzny zapach fanów…

10 komentarzy:

  1. dokladnie te same emocje w tych samych momentach, czuje sie, jakbym sama to pisala haha!! poza tym do mnie chyba jeszcze nie dociera,ze bylam tam, widzialam ich i zaspiewali dla mnie... no way!

    OdpowiedzUsuń
  2. Koncert - magia. Spełnienie moich snów.Lambert mnie nie obchodzi. Jechałam tam z drugiego końca Polski dla Rogera i Briana. Śpiewałam, płakałam, szalałam... Dwie godziny minęły zbyt szybko... Muzycy stanęli wspólnie i ukłonili się kilka razy... nie mogłam się z tym pogodzić... Już koniec?
    Ja chcę więcej!!! Niestety...

    Tak... Festyn z żarciem przed stadionem - tragedia. Wypięknione lale w butach na 10 cm obcasie - żenada. Zdublowane bilety, wykupione miejsca na koronie zastawione sprzętem po Euro, bezradna obsługa, możliwość swobodnego przemieszczania się po sektorach (nie ważne, że zapłaciłeś 99zł, mogłeś sobie usiąść w sektorze, który kosztował 3 razy tyle)
    - S c a n d a l - jakby zaśpiewał Freddie. Czy tak trudno było przesunąć barierki w Golden Circle? Organizatorzy koncertu powinni odpowiedzieć za ten cały bajzel.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie pisz o wszystkich na Golden bo nie byłeś w środku, stało tam mnóstwo fanów, też wiekowych, którzy jeżdżą za QUEEN od początku istnienia zespołu.
    A że golden po bokach było puste to niczyja wina, można było zbierać kasę i kupić droższe bilety. Po za tym piłka latała po całym stadionie i do Golden trafiła z góry. Atmosfera na Golden była wyśmienita, nie wiem skąd ta frustracja, byłam blisko sceny i wszyscy, dookoła przeżywali te same emocje jak na płycie. Denerwuje mnie już to ubliżanie, fanom z Golden, jak komuś ściska, że nie miał biletu za 400 stówki to niech ściska dalej. Większy piknik był na płycie, tańce i małe dzieci.
    Fanka od 27 lat

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam pretensji do fanów, tylko do organizatorów, którzy mogli przesunąć barierki po przeliczeniu ile biletów sprzedali na GC. I nikt nie ubliża i też nie chodzi o pieniądze

      Usuń
  4. Wbrew pozorom Lambert dawał radę. Wiadomo, że nikt nie zastąpi Freddiego, ale Adam dał z siebie wszystko i również bardziej pozytywnie niż negatywnie go oceniam. Momenty, gdy na telebimach pojawiał się Freddie? Nie ma co ukrywać, że również czułam, jakby to On był z nami, przeżywał ten koncert w tysiącami fanów. I nie ma co ukrywać - płakałam w tych momentach jak dziecko. Ale cieszę się niezmiernie, że mogłam tam być, cały koncert byłam jak w transie, nie mogłam uwierzyć, że naprawdę tam byłam, widziałam, słuchałam... I gdyby kiedyś było to jeszcze możliwe - pojadę bez mrugnięcia okiem.

    OdpowiedzUsuń
  5. i_am_keyser_soze12 lipca 2012 00:03

    Gezzzz people! Niektórzy się powinni ogarnąć trochę. Co to kurka, przyjęcie w ambasadzie, że obowiązuje jakiś dress code? Moja dziewczyna nigdy nie pojechała na koncert rockowy w obcasach niższych niż 8 cm i założę się o wszystkie moje winyle, że te jej obcasy widziały więcej koncertów niż wy wszyscy razem wzięci. Chcecie nosić glany? Noście, ale przestańcie innym wciskać swój jedynie słuszny obraz tego jaki powinien być rockowy koncert i jak powinien wyglądać i zachowywać się rockowy fan. Może jeszcze przewodnik napiszecie w stylu "Jak zostać fanem rocka w weekend, dla niekumatych".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Popieram, ja gdyby nie problem z nogami stałabym na wysokich słoninach i patrzyła na innych z góry :) Tak trzymaj !!!
      Nikt nie będzie narzucał stylu innym ludziom. Młodzi gniewni wymalujcie nam jeszcze paznokcie na czarno, bo french nie pasuje do bycia fanem :p.
      Mi pasował, do FREDDIEGO na serduchu :D

      Usuń
  6. Szybka wersja WWRY jest jak najbardziej tradycyjna, tak była grana na początkach koncertów w starym skladzie, w starych czasach... I myslę, że to super, że program koncertu zawierał takie smaczki ze starych czasów...

    OdpowiedzUsuń
  7. Szybkie WWRY to tradycja niemal tak stara jak Queen. O ile dobrze kojarzę to pojawiła się już w latach '70 na koncertach w Ameryce Południowej. Ale mniejsza o to. Poza tym mam odczucia takie jak autor. Nigdy nie zapomnę tego koncertu i to jest po prostu MAGIA! A swoją drogą chyba staliśmy koło siebie (ja z żoną, drobna blondynka na niebieskim kocyku).
    Mnie też boli GC. Był za duży, przez co pod sceną było ... pusto!
    Kamil z Krakowa

    OdpowiedzUsuń